Polakom z Litwy na pomoc

Autor: |

Do tej pory grupy ze Świdnika odwiedzające partnerskie Soleczniki z pomocą materialną, zaglądały głównie do domu dziecka. Jako insty­tucja państwowa, jest dosyć dobrze zaopatrzo­ny w żywność i odzież dla dzieci. Anna Broda, inicjatorka przedświątecznej zbiórki darów, wyruszyła na Litwę wraz z mężem Rafałem i Pio­trem Abramowiczem, pracownikiem Miejskiego Ośrodka Kultury, który na ochotnika zgłosił się do roli kierowcy. Tym razem poprosiła swojego przewodnika, by odwiedzić prywatne domy.

Chciała dotrzeć do młodzieży, która spędziła część ostatnich wakacji w naszym mieście. Podróż świdniczan zaczęła się 18 grudnia. Po trzech dniach i 1500 przejechanych kilo­metrów, wrócili do domu. Długo jednak nie zapomną tego, co zastali na miejscu.

– Biedy, którą zobaczyłam, nie spo­dziewałam się w najgorszych wy­obrażeniach. Przerażające jest to, że są to polskie dzieci żyjące w Unii Eu­ropejskiej. Mieszkają w budynkach przerobionych z chlewów. Był na­wet przypadek dziewczynki, która do 6 roku życia mieszkała w budzie, z psem. W końcu została adoptowa­na przez Tadeusza Romanowskiego ze Wspólnoty Miłosierdzia Bożego, która opiekuje się 410 najbiedniej­szymi rodzinami Polaków z rejonu solecznickiego na Wileńszczyźnie. Dziecko wciąż boi się koleżanek i kolegów, ale wreszcie coraz więcej mówi. Ma 11 lat – mówi A. Broda.

Skąd ta bieda?

Polacy zamieszkujący te tereny mają dwa zasadnicze problemy. Pierw­szy, finansowy, wynika z następują­cej prawidłowości. Polski pracownik zarabia trzy razy mniej niż Litwin, choćby wykonywał taki sam zawód. Drugim jest często spotykana, ro­dząca się niestety z biedy patologia, prowadząca do kompletnej ruiny materialnej. Polak może liczyć na 330 euro miesięcznej zapłaty. Buty kosztują 100 euro, a chleb 3 euro. Dodatek na dziecko to 30 euro, a za­kupy na śniadanie dla rodziny – 20 euro. Część dzieci otrzymuje posiłek w szkole, ale tylko te, których nikt z rodziny nie pracuje.

– Przy tym wszystkim miejscowi lu­dzie są bardzo przywiązani do pol­skości. Uważają, że Wileńszczyzna wróci jeszcze do Rzeczpospolitej. Zachowali też ten rodzaj prawdzi­wej wiary, którą spotkać możemy w Polsce tylko u starszych ludzi. Kiedy niezapowiedziani wchodziliśmy do ich domów, wszyscy od razu rozpo­czynali modlitwę dziękczynną za to, że Pan Bóg nas do nich sprowadził. Z jednej strony ta religijna żarliwość i przywiązanie do polskiej tradycji pozwalają im utrzymywać tożsa­mość, z drugiej utrudniają asymila­cję z ludnością litewską, która jest warunkiem awansu materialnego. Niestety, żywność, słodycze i odzież nie załatwią sprawy pomocy dla li­tewskich Polaków. Podarowaliśmy im ryby, bo wędek nie jesteśmy w stanie zawieźć. Tak naprawdę, żeby poprawić los tych dzieci, musieliby­śmy zabrać je wszystkie do Polski – opowiada pani Anna.

Gdzieś jest lepszy świat

Tadeusz Romanowski planuje ko­lejne wyjazdy. Chciałby, żeby jak najwięcej dzieci dowiedziało się, że istnieje na świecie rzeczywistość inna od solecznickiej, coś, do cze­go warto dążyć. W ubiegłym roku korzystały one z gościny rodzin ze Świdnika i okolic. W sumie, z Litwy i Białorusi, było ich czterdzieścioro.

Bez ofiarności prywatnych osób i życzliwości wielu instytucji oraz firm, pomoc dla naszych rodaków nie byłaby możliwa.

– Akcja odbyła się po raz pierwszy i nie byliśmy pewni jej efektów. Prze­szły one jednak nasze oczekiwanie. Uzbieraliśmy całego busa żywno­ści, butów i odzieży. Nie było nas stać na wynajęcie samochodu, więc użyczył nam go bezpłatnie Miejski Ośrodek Kultury. Nie mieliśmy na paliwo. Z pomocą pospieszyła jed­nak firma Top Cars oraz kilka pry­watnych osób, które je ufundowały. Ks. Zbigniew Kiszowara, proboszcz parafii pw. Św. Kingi, podzielił się z nami darami zebranymi dla świd­nickich rodzin. Bożena Daca, wła­ścicielka sklepu Humi w Krępcu, przygotowała dla dzieci przybory szkolne. Przyrzekliśmy sobie, że przed Wielkanocą pojedziemy do Solecznik po raz kolejny. Nastawia­my się głównie na żywność i buty, ponieważ dzieci chodzą zimą, w półmetrowym śniegu, w adidasach – tłumaczy pani Anna.

Ogromną frajdę sprawiają też smart­fony. Ich nowi właściciele są staran­nie dobierani przez pana Tadeusza. Musi być pewny, że na nie zasługują i ich nie zniszczą. Po otrzymaniu mu­szą je odpracować, na przykład u są­siadów, którzy żyją gorzej od nich i odmodlić. Również 20 złotych, jakie każde dziecko z Litwy przywiozło na cały pobyt w Polsce, pochodziło z jego kieszeni. Jako właściciel fir­my przewozowej przeznacza 50 tys. euro na zakup żywności i opału dla miejscowej biedoty.

Dobry duch litewskich Polaków

Tadeusz Romanowski jest dobrym duchem i spoiwem całej społeczno­ści. Zna każde dziecko i od razu wie, które buty będą pasowały na kogo. W czasie objazdu polskich rodzin nie wchodzili czasem do środka. Pan Tadeusz mówił: – Poczekajcie chwilę, sprawdzę tylko czy drewno mają. W niektórych chatach dzieci siedziały w kurtkach. W niektórych były jeszcze gliniane piece. Kuchnia gazowa tylko w jednym.

W solecznickiej biedzie panuje niesamowita solidarność. Wszyscy żyją w przekonaniu, że ktoś może mieć jeszcze trudniej. Kościelny, któremu spalił się dom i mieszkał w nieprzerobionej jeszcze oborze, nie chciał przyjąć paczki, twierdząc, że inni potrzebują jej bardziej, a on ma przecież dach nad głową. Cza­sem, kiedy uważają, że czegoś mają dużo, dzielą się z jeszcze biedniej­szymi ludźmi na Białorusi.

– Byliśmy w 12 domach. W 5 z nich mieszkały dzieci, które przebywa­ły w Świdniku. Kiedy pan Tadeusz dowiedział się, że w ogóle chcemy jeździć po domach, był w ciężkim szoku. Nasze odwiedziny wygląda­ły tak, jakby chciał oszczędzić nam najcięższych wrażeń na samym po­czątku. W pierwszym domu było jeszcze tylko skromnie, ale w innym, właściwie budzie w lesie, gdzie bez wody i prądu mieszkała dziewczyn­ka z babcią, trudno było powstrzy­mać łzy. Przyznam, że wróciłam z Litwy z traumą, która spowodowała, że własne, rodzinne święta zeszły na plan dalszy. Dzieci pytały mnie, po co tam pojechałam? Są tacy, którzy nic nie mają. Nie można ich tak zo­stawić – mówi Anna Broda.

Last modified: 13 maja 2020

Zmień język »
Skip to content