Warto mieć swój Głos

Autor: |

Dziś mija 60 lat od wydania pierwszego numeru tygodnika „Głos Świdnika”. Jan Mazur od 19 lat, z niezwykłą skutecznością kieruje najstarszym tygodnikiem na Lubelszczyźnie. Z okazji jubileuszu podzielił się z nami przemyśleniami na temat kondycji współczesnych mediów, a także opowiedział o początkach swojej przygody z dziennikarstwem.

– Każdy może dziś zostać dziennikarzem?

– Absolutnie nie. Dziennikarstwa nie da się nauczyć. Można zrobić studia dziennikarskie, aby liznąć teorii, poznać fachowców, historię prasy, która, de facto, mało się przydaje. Do pisania trzeba mieć po prostu dryg. Jak się zna litery i ma smykałkę, droga jest otwarta. Zresztą kiedyś był zwyczaj, że dziennikarstwo studiowało się na studiach podyplomowych. Czyli najpierw kończyło się prawo czy polonistykę, a dopiero potem studia dziennikarskie.

– Trafił Pan do Głosu Świdnika po uzyskaniu dyplomu Uniwersytetu Warszawskiego. Jak do tego doszło?

– Jeszcze przed ukończeniem studiów odbyłem w redakcji paromiesięczną praktykę. „Wciągnąłem się” w ten zespół i naturalne wydawało się, że będę próbował dostać tu pracę. Tym bardziej, że miałem w Świdniku żonę i dziecko. Po powrocie do Warszawy kontynuowałem współpracę, pisząc artykuły do Głosu. Moje teksty publikowane były też w Katolickim Tygodniku Społecznym „Ład”, który wydawany był w Warszawie. Pisałem dla niego felietony, które nie zawsze podobały się władzy. Dwukrotnie cenzorzy zdjęli mi teksty. Skierowany przez uczelnie praktyki odbywałem także w Sztandarze Ludu, czyli dzisiejszym Dziennikiem Wschodnim. Próbowałem wykorzystywać różne okazje, aby zdobyć doświadczenie. Pamiętam, jak przychodząc tuż po studiach do pracy w Głosie Świdnika z niedowierzaniem słuchałem, że ten albo tamten kolega pracuje w gazecie od dwudziestu, czy nawet trzydziestu lat. „Ludzie tyle nie żyją” – myślałem wtedy… aż padło i na mnie. Wspominając te czasy przypomnieć trzeba postać Pana Mieczysława Kruka. To niezniszczalny człowiek, rzec by można wulkan energii. Był pierwszym naczelnym Głosu. Potem ustąpił miejsca na czele innym, ale jak mi się dziś wydaje, ciągle, aż do emerytury, stanowił jego serce. Jak komuś czegoś się nie chciało, to popatrzył na Pana Mietka i robiło mu się wstyd. Rozpoczynając pracę, po cichu marzyłem także, że kiedyś zostanę rzecznikiem PZL-Świdnik. Rzeczywiście, stało się to po 10 latach.

– Jak wyglądała praca w redakcji?

– Gazetą kierował wtedy Jerzy Jurak, który był naczelnym od 1982 do 1989 roku. Potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych i pracował w rozgłośni polonijnej w Chicago. Atmosfera w redakcji zawsze była koleżeńska, niezależnie od czasów politycznych i zachodzących przemian. Miałem kilku kierowników: Wojciecha Samolińskiego, Cezarego Listowskiego, Marka Naumiuka. Każdy z nich miał inne podejście do pracy i ludzi, jednak żaden nie był na tyle straszny, aby się go bać (śmiech). Technicznie, była to bardziej skomplikowana praca niż współcześnie. Gazeta składana była przez linotypistów. Używali starych maszyn, które odlewały wiersze w ołowiu. Przy zdjęciach używano chemigrafii. Zawoziło się odbitki, a następnie wytrawiano chemicznie na metalowej płytce. To wszystko powodowało, że proces wydawania gazety był dłuższy i bardziej skomplikowany. Oczywiście, trzeba było także wozić gazetę do cenzury.

– Jakieś nieprzyjemne historie związane z cenzorami?

– Nieprzyjemne to nie. To byli tacy sami ludzie jak my, tylko mieli swoją robotę do zrobienia. Pilnowali, aby nie pojawiło się nic złego na komunę. Kiedyś popełniłem felietonik, w którym napisałem, że Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej zmieniła się w Rejon Wzajemnych Prześladowań Granicznych. Był kłopot, bo nie chcieli tego puścić. Jednak przez te lata nauczyliśmy się, na co możemy sobie pozwolić, a na co nie.

– Na czele gazety stanął Pan w 1997 roku.

– Był to krótki okres „bezkrólewia”. Gazetą rządziła Irena Wierzchoś, która jednak nie zajmowała stanowiska redaktora naczelnego, lecz sekretarza redakcji. Głos Świdnika był wtedy dotowany przez Urząd Miasta. Krzysztof Michalski, wtedy burmistrz Świdnika zaprosił mnie do siebie i zapytał czy podjąłbym się kierowania gazetą, czy mają szukać kogoś z zewnątrz. Zgodziłem się i tak już prawie od dwudziestu lat zajmuję stanowisko redaktora naczelnego. Przez ten czas ona ciągle ewoluuje. Zmienia się szata graficzna, papier, jednak linia pozostaje ta sama. Od zawsze interesują nas przede wszystkim sprawy lokalne. To miłe, kiedy ktoś podejdzie albo zadzwoni i powie, że chętnie przeczytał materiał, który wyjaśnił mu dany wycinek rzeczywistości. Nie wiem czy można mówić, że w dzisiejszych czasach prasa ma misję. Pilnuje nieprawidłowości, które się dzieją, ale nie nazwałbym tego aż misją.

– Dziś tworzą państwo najstarszą gazetę na Lubelszczyźnie…

– Tytuł istnieje od 1956 roku, z półroczną przerwą podczas stanu wojennego. Myślę, że to niebagatelny kapitał, o którym musimy pamiętać mówiąc o przeszłości i przyszłości pisma. To wartość, której nie mają inni. Kiedyś Kurier Lubelski chwalił się, że wydawany jest od 1831 roku, jednak prawdą jest, że ukazują się od 1957 roku, czyli jesteśmy o rok starsi.

– Skoro jesteśmy przy konkurencji… Jak Pan ocenia kondycję prasy regionalnej?

– Był taki czas, że wydawało się, że prasa regionalna nieuchronnie padnie lub zostanie przejęta przez duże koncerny. Byliśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mieliśmy zapewniony byt ekonomiczny. Nie musieliśmy dramatycznie szukać połączenia z kimś, mieć obaw o sprzedanie tytułu czy likwidację gazety. Myślę, że po różnych perturbacjach ekonomicznych, prasa regionalna wcale nie ma złych perspektyw. Oczywiście, na rynku takim jak świdnicki, trudno utrzymać kilka tytułów. Nie jest tajemnicą, że redakcje nie utrzymują się ze sprzedaży, tylko reklamodawców, a ich, mimo wszystko, mamy ograniczoną liczbę.

– Dlaczego warto mieć swój „Głos”?

– W żadnej innej gazecie nie znajdziemy tylu informacji poświęconych miastu. Oczywiście, są gazety, które poruszają lokalne tematy, mają swoje mutacje, wkładki, ale kiedy porównamy ilość materiałów, jesteśmy liderami. Warto mieć swój „Głos”, aby na bieżąco być poinformowanym o tym, co się dzieje. Nie w sposób nadmiernie sensacyjny, za to w sposób rzetelny opisujemy rzeczywistość.

– Czego życzyć Wam na najbliższe lata?

– Głos Świdnika przechodził lepsze i gorsze czasy, jednak od zawsze staramy się by było w nim jak najwięcej prawdy, co w czasach minionego systemu było szczególnie trudne. Liczymy, że skoro 60 lat byliśmy na rynku to jeszcze trochę na nim pobędziemy. Jesteśmy postrzegani jako gazeta dla dojrzałych świdniczan. Staramy się to przełamać i przekonać do siebie młodszych czytelników. Czasami z lepszym, a czasami gorszym skutkiem. Mamy za sobą wejście w media elektroniczne. Oceniam, że całkiem nieźle nam to wychodzi.

– Dziś młodzi ludzie chętniej zaglądają do sieci, niż do prasy papierowej…

– Internet jednak gorzej znosi obszerniejsze materiały. Tam wszystko musi zawrzeć się w 4 zdaniach i 15 zdjęciach, a na papierze jest zupełnie odwrotnie. Myślę, że te dwa obszary doskonale się uzupełniają. Dlatego nigdy nie zapomnimy o tych, którzy wybierają papierową prasę.

Jacek Gański
Magazyn Świdnik – wysokich lotów nr 9/listopad 2016

Last modified: 22 maja 2020

Zmień język »
Skip to content