Morsy ze Świdnika

Autor: |

fot. archiwum klubu

Klub zrzeszający osoby lubiące kąpiele w niskiej temperaturze i miasto, przez które nie przepływa żadna rzeka i w którym brakuje jeziora? To zdecydowanie nie brzmi jak przepis na powstanie klubu morsów. A jednak, od blisko dwóch miesięcy w naszym mieście działa Świdnicki Klub Morsa „Lodołamacz”, do którego dołączyło już prawie 30 osób, a lista chętnych wciąż rośnie. Spotkaliśmy się z jego członkami: sekretarz – Dorotą Jatczak, zastępcą prezesa – Pawłem Cholewą oraz prezesem – Marcinem Cholewą, by porozmawiać o morsowaniu i jego pozytywnych aspektach. A jak się okazuje, jest ich naprawdę wiele.

– Jak zaczęła się Wasza przygoda z morsowaniem?

Paweł Cholewa: Robię to od trzech lat. Zaczęło się od klubu „Krasnostawskie Karpie” i znajomego, który namówił mnie na morsowanie. Także lekarz potwierdził, że ze względu na moją chorobę reumatoidalną powinienem zainteresować się tą aktywnością. Później do morsowania zachęciłem brata ciotecznego, Marcina. Trochę to trwało, ale w końcu się zdecydował. Powoli zaczęło do nas dołączać coraz więcej osób ze Świdnika. Nasz klub działa od dwóch miesięcy. Sezon otworzyliśmy w gminie Leśniowice. Drugie podejście mieliśmy w zbiorniku w Tuligłowach, gdzie kąpią się „Krasnostawskie Karpie”. Wreszcie znaleźliśmy własne miejsce w Jaszczowie przy Stowarzyszeniu Turystyki Aktywnej „Nad Wieprzem”. Jest tam też przystań kajakowa, więc myślę, że latem będziemy się tam spotykać i organizować różne wypady.

– Panie Marcinie, trudno było Pana namówić do zimnej kąpieli?

Marcin Cholewa: Na początku było trochę pod górkę. Znajdowałem bardzo dużo wymówek, na przykład, że nie mam czasu albo, że coś mi wypadło. W końcu się odważyłem, a właściwie odważyliśmy, bo pojechaliśmy chyba w sześć osób. Później było już łatwiej. Wystarczy raz zamorsować, by chcieć zrobić to ponownie. Jeszcze się nie zdarzyło w bardzo krótkiej historii naszego klubu, żeby ktoś wszedł do wody i nie chciał tego powtórzyć.

Dorota Jatczak: Tak naprawdę blokada znajduje się w głowie. To nie jest tak, że wchodzimy do wody i czujemy zimno albo że człowiek od razu zaczyna drżeć. Jest wręcz odwrotnie. Organizm zaczyna szybko pracować, by się ogrzać. W pewnym momencie robi się bardzo ciepło, można powiedzieć, że skóra aż pali. Jak się wychodzi z tak zimnej wody, człowiek czuje się rozgrzany.

P. Ch.: Z reguły umawiamy się na konkretną godzinę. Kiedy wszyscy jesteśmy już na miejscu, pada hasło „chodźmy już, bo zmarzłem”. Czyli wchodzimy do wody po to, by się ogrzać.

– Ile czasu spędzacie w wodzie?

P. Ch.: Dla początkujących wystarczy około 2-3 minut. Później już wedle własnych możliwości. Każdy indywidualnie ustala granice. Są ludzie, którzy morsują po 20 minut, ale z reguły robimy to przez 5-10 minut.

D. J.: Dzieci mogą spędzić w zimnej wodzie maksymalnie minutę. Rozmawiałam o tym z pediatrą pod kątem własnych. Powiedział, że małe organizmy nie powinny przesadzać, by się nie wychłodzić.

M. Ch.: Kilka dni temu, kiedy morsowaliśmy, dołączyła do nas nowa „pani mors”. Po prostu weszła do wody i od razu wyszła, i to też jest okej. Nie ma więc jakichś ścisłych reguł określających, ile czasu trzeba spędzić w wodzie.

– Jak przygotować się do morsowania?

D. J.: Przede wszystkim, trzeba być zdrowym. Przydadzą się też skarpetki neoprenowe, które izolują stopy, bo one faktycznie szybko się wychładzają. Potem należy po prostu przyjechać na spotkanie, pobiegać, odważyć się i wejść do wody. Jeśli natomiast ma się problemy zdrowotne, należy skonsultować się z lekarzem. Nie jest to aktywność wskazana dla osób mających problemy z krążeniem czy sercem.

M. Ch.: Przydadzą się też czapka, rękawiczki, dobre chęci, no i samozaparcie.

P. Ch.: Jeśli ktoś cierpi na choroby kardiologiczne, powinien uzgodnić to z lekarzem. Morsowanie sprawia przecież, że krew zaczyna inaczej krążyć.

– Panie Pawle, wspominał Pan, że morsowanie to nie tylko ekstremalne hobby, ale też forma leczenia.

P. Ch.: Tak, pokazują to szczególnie seniorzy. Większość chorób reumatoidalnych pojawia się w wieku 40 lat i więcej, a morsowanie naprawdę na nie pomaga. W lubelskim klubie jest człowiek, który ma już ponad 70 lat. Cały czas zażywa zimnych kąpieli. Czuje się doskonale i od kilkunastu lat nie był u lekarza.

– Do morsowania poniekąd nakłoniła Pana choroba, a jak było z pozostałą dwójką?

M. Ch.: Przekonały mnie do tego ciekawość i zastrzyk endorfin, które wydzielają się po wyjściu z wody. Czytałem o tym i nie znalazłem żadnej negatywnej opinii, ani poważnych przeciwwskazań.

D. J.: To poszło jakoś lawinowo. Najpierw odważył się Marcin, a później my stwierdziliśmy, że też spróbujemy. Zdecydowałam się trochę ze względu na męża, który ma problemy z kolanami. Od wielu lat się na nie leczy. Miał już kilka zabiegów i cały czas coś jest z nimi nie tak. Mąż, tak samo jak Paweł, przeczytał, że morsowanie może mu pomóc i postanowił spróbować. Pomyślałam, że skoro on się odważy, to ja też. Morsujemy dopiero sezon, a mąż już mówi, że przestał odczuwać ból.

M. Ch.: Mnie też przez rok bolało kolano, ale po kilku kąpielach ból ustał. Nie wiem, czy to wszystko było w głowie, ale czy ból może w niej być? A może wmawiamy sobie pozytywny aspekt morsowania? Najważniejsze jednak, że to działa.

– Jaka myśl pojawia się w Waszych głowach, gdy wchodzicie do wody? Nie pytacie siebie wtedy „co ja robię?”

M. Ch.: Jest taka zasada, którą sami sobie ustaliliśmy. Gdy wchodzi się do wody, nie można myśleć. Po prostu się idzie.

D. J.: Pamiętam, jak weszłam do wody po raz pierwszy i zaczęłam piszczeć na całe gardło „dałam radę!” To napędza człowieka i wtedy przestaje się myśleć o tym, co się robi. Kolejne wejścia też bardzo dobrze się wspomina. Razem z mężem stwierdziliśmy zresztą, że morsowanie to forma treningu „dla leniwych”. Po kilku minutach w wodzie, kiedy organizm cały czas pracuje na wysokich obrotach, człowiek czuje się rozruszany i pełen energii.

P. Ch.: Z czasem to zaczyna przeradzać się w uzależnienie. Z początku kąpałem się raz na tydzień, później pomyślałem, że to za mało. Znalazłem kilka osób, które chciały się spotykać jeszcze w inny dzień. Teraz doszło do trzech, czterech razy w tygodniu. W każdej wolnej chwili mam ochotę wejść do wody, bo mi tego brakuje. Zawsze jest jakiś chętny, by wspólnie pomorsować. Często zabieram ze sobą do pracy niezbędny sprzęt z myślą, że może akurat się przyda.

– Ile osób zrzesza świdnicki klub?

M. Ch.: Gdy zaczynaliśmy działać, jeszcze nieformalnie, było 5, 6 osób. 10 grudnia zarejestrowaliśmy klub i wówczas na liście znajdowało się 15 nazwisk. W tej chwili mamy 29 zarejestrowanych członków, no i dodatkowo osoby, które jeszcze się nie zdecydowały albo które są po prostu naszymi widzami. Rośniemy w siłę. Mamy nadzieję, że będzie przybywać nowych morsów.

– W jakim wieku są członkowie „Lodołamaczy”? To osoby dorosłe, dzieci?

D. J.: Jestem mamą trzech córeczek. Jedna z nich bardzo chciała morsować, ale ponieważ ma 6 lat, nie do końca byłam pewna, czy może. Ona oczywiście twierdziła, że da radę, jednak wolałam zapytać o zdanie specjalistę. Tosia ma już za sobą debiut jako mors i jest najmłodszym „Lodołamaczem”.

M. Ch.: Mamy przedział wiekowy pomiędzy 6 a 50 rokiem życia. Najliczniejsze grono to jednak osoby w wieku 20-30 lat.

– Gdyby ktoś chciał dołączyć do klubu, jak może się z Wami skontaktować?

M. Ch.: Najlepiej przez fanpage na Facebooku, wpisując „Lodołamacz – Świdnicki Klub Morsa”. Można tam znaleźć mój numer telefonu i zadzwonić albo po prostu wysłać wiadomość na fanpagu. Któreś z nas na pewno odpisze. Jeśli ktoś nie ma sprzętu do morsowania, nie ma problemu. Mamy zapasowy do pożyczenia dla nowych osób, żeby mogły wypróbować i przemyśleć, czy faktycznie chcą się tym zająć. Zawsze asystuje im także opiekun, który pomaga wejść do wody i mówi, co trzeba robić.

D. J.: Staramy się urozmaicić sobie czas spędzony w wodzie. Nie stoimy, tylko na przykład robimy coś w kółeczku, śpiewamy, tańczymy, tak, żeby te 10 minut weselej i szybciej nam minęło. Wtedy ta nowa osoba też przestaje się skupiać na swoich myślach.

– Nurkowie ubierają na mikołajki czerwone czapki, a sylwestra spędzają pod wodą. Też macie podobne tradycje?

M. Ch.: Mieliśmy noworoczne morsowanie. Bez kieliszków, bo w tym przypadku alkohol jest zabroniony. Zorganizowaliśmy też symboliczne spotkanie wigilijne. Mieliśmy pływający w wodzie stolik, na nim śledzie i napoje. Byliśmy też w klubie „Morsujący Firlej” na mikołajkach.

D. J.: Wspólnie z nimi oraz z klubami z Radzynia kąpaliśmy się też podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Firleju. Specjalnie na ten dzień zwerbowaliśmy nowe osoby.

P. Ch.: Nie ma tygodnia, żeby nie działy się podobne wydarzenia. Jest wiele akcji, w których morsy chętnie biorą udział. Ja, na przykład, wróciłem niedawno ze zlotu w Kołobrzegu, gdzie kąpało się około 1400 osób.

– Można morsować w rzece, jeziorze, a nawet w morzu. W jakim miejscu kąpie się Wam najlepiej? A może jest takie, które jest dla Was najtrudniejsze?

M. Ch.: Jedynymi przeszkodami zniechęcającymi do kąpieli w zbiorniku są zanieczyszczenia, śmieci, muł. Wiadomo, jeśli podłoże jest piaskowe, woda też jest czystsza. Fajne jest, na przykład jezioro Piaseczno.

P. Ch.: Najczęściej kąpiemy się w rzece Wieprz. Tam jest nieco inaczej niż w wodzie stojącej, bo pojawia się prąd, natomiast podłoże też jest piaskowe.

M. Ch.: Prąd rzeki nie jest na tyle silny, by mógł porwać osobę nawet małych gabarytów. Zresztą, nie wchodzimy głęboko, tak, by woda sięgała szyi czy kogoś zakrywała. Natomiast jeśli chodzi o morsowanie w morzu, różnica polega na tym, że tam jest fala. Wchodząc do wody po kolana, zazwyczaj mamy mokrą czapkę, bo fala jest dość duża.

D. J.: Gdy byłam z dziećmi w sanatorium, nie chciałam przerywać morsowania, więc znalazłam klub w Sanoku i do niego dołączyłam. Morsowaliśmy wtedy w Sanie. To górska rzeka z kamienistym dnem. Nie do końca wiedziałam, czego spodziewać się pod stopami. Nie najlepiej mi się tam morsowało, bo bałam się, że się przewrócę.

– Jak chcecie rozwijać stowarzyszenie?

P. Ch.: Będziemy starać się o dofinansowanie. Są programy dla nowo powstałych stowarzyszeń. Jeden z nich rusza w marcu, więc będziemy chcieli z niego skorzystać. To pomoże nam w rozwoju klubu.

D. J.: Chcemy, żeby dowiedziało się o nas jak najwięcej osób. Ponieważ jesteśmy bardzo młodym klubem, myślę, że jeszcze niewiele osób wie, że taki powstał. Nawet jeśli mieliby odwagę, żeby spróbować, nie wiedzą gdzie się zgłosić.

M. Ch.: Klub ułatwia rozpoczęcie przygody z morsowaniem. Wejście do wody we dwójkę czy w trzy osoby jest dużo łatwiejsze niż w pojedynkę. W grupie jest weselej, no i człowiek czuje się bezpieczniej. Kiedyś kąpaliśmy się w stawie w Fajsławicach. Akurat skończyła się msza i ludzie wracali z kościoła. Zobaczył nas 9-letni chłopiec. Jego tata dopytał co, jak i gdzie, i w kolejnym tygodniu chłopiec kąpał się razem z nami, oczywiście w obecności rodzica. Był bardzo zadowolony.

Last modified: 11 maja 2020

Zmień język »
Skip to content