Historia letniska Adampol (część 2)

Autor: |

fot. Świdnik na kartach historii
Zapraszamy do zapoznania się z drugą częścią materiału poświęconego letnisku Adampol, który napisał Piotr Jankowski we współpracy z Konradem Strzeleckim. Tym razem autorzy przypominają historię rodziny Majewskich oraz Księcia Mestwina. Część pierwsza artykułu dostępna jest pod TYM LINKIEM.

Pierwsza zabawa

Stopniowo w Adampolu budowano kolejne wille, którym nadawano nazwy, niekiedy od nazwisk. Właściciele, m.in. Bogdanowicz i Leszczyński, udostępniali pokoje letnikom w willach „Bogdanówka” i „Leszczynka”.

Obok stacji kolejowej znajdował się Plac Wolności, służący również rozrywce. To tutaj, latem 1916 r., odbyła się pierwsza świdnicka zabawa. Były występy chóru i orkiestry, loteria z żywymi fantami i zabawy dla dzieci. Uczestników do Świdnika zabrał spod cukierni Trzcińskiego specjalny transport. Była to pożyteczna zabawa. Dochód z niej przeznaczony był na szczytny cel, na lubelski szpital dla legionistów. Mieszkańcy Adampola byli hojni dla żołnierzy. Kilka lat później, na potrzeby szpitala, przekazali 9 kurcząt, 5 kur, 1 kaczkę, 32 jaja, 10 kg chleba razowego i mąkę pszenną.

Potrzeb z pewnością było wiele, nawet tuż obok. Życie codzienne mieszkańców Adampola nie dla wszystkich było zabawą. Mieszkaniec jednego z domów, willi Kujawskiego, zamieścił intrygujące desperackie ogłoszenie w Głosie Lubelskim: „oddam dziecko, chłopczyka, miesięcznego, na własność!

Adampol Majewskich

Według Stefana Gorala, w 1918 roku, jego ojciec Szczepan oraz Józef Kozioł i Antoni Modelski kupili ziemię od Adama Majewskiego. Po kilkunastu latach Modelski podzielił swój majątek na mniejsze parcele, na których powstawały piękne wille. Antoni Modelski wielokrotnie ponawiał ogłoszenie prasowe o sprzedaży „47. morgowej fermy, w tym las, z domem mieszkalnym i domem dla służby”.

Zygmunt Majewski wraz z Adamem hr. Tarnowskim i Wacławem Moritzem wszedł do zarządu, zawiązanej 28 maja 1919 roku, spółki przemysłu leśnego, która zajmowała się nabywaniem, sprzedażą i wszechstronną eksploatacją lasów oraz poręb i majątków leśnych.

Zygmunt Majewski był też filarem Lubelskiej Spółki Wydawniczej, która wydawała w Lublinie czasopismo „Dzień Polski”. Konkurencyjna gazeta codzienna „Ziemia Lubelska” zarzucała mu handel ziemią: „I to tak bezinteresownie, że za morgę lasu płacił przed kilku laty po 200 rb., a bierze za ziemię po wycięciu połowy lasu po 20 000 kor. za morgę”.

On sam wkrótce napisał: „Podnoszę cenę morga na 25 000 kor. by dłużej popierać wydawnictwa lewicowe i rozszerzać Dzień Polski”.

Po zakupie majątku w Gródku, Zygmunt Majewski swoją kolonię podzielił i sprzedawał na parcele. W rękach rodziny Majewskich długo pozostawała działka z sadem i zagajnikiem, gdzie do dzisiaj, przy ul. Partyzantów, stoi niewielki drewniany dom letniskowy, używany głównie przez brata Zygmunta, doktora Adama Kazimierza  Majewskiego, który z rodziną na co dzień mieszkał w Lublinie. Ten dom w Adampolu zapamiętany został przez najstarszych mieszkańców dzielnicy jako willa Majewskich „Sosenka”.

Brat Zygmunta, Adam Kazimierz Majewski, był znanym lubelskim lekarzem. To on mógł odkryć specyficzny mikroklimat Adampola przyciągający w to miejsce letników. Potomkowie rodziny Majewskich sugerują, że rozpowszechnianie tej informacji mogło być pomysłem Zygmunta, który chciał w ten sposób zachęcić do kupowania sprzedawanych przez niego działek.

Książę Mestwin

Z pionierskiej rodziny pochodził kolejny Adam Majewski, syn Adama Kazimierza. Uczęszczał do lubelskiego Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego, studiował medycynę w Lublinie i we Lwowie, doktor medycyny, chirurg. Wraz z kolegami, w czasach studenckich, zawiązał spółkę, celem sfinansowania wyjątkowego pomysłu. Postanowili zbudować dalekomorski jacht sportowy typu yawl, któremu nadali imię dawnego władcy „Książę Mestwin”. Młodzi szkutnicy prace rozpoczęli w marcu 1933 roku, w Świdniku, na terenie willi Majewskich. Wieść o tym rozniosła się, dając asumpt do takich wypowiedzi na łamach prasy: „W środku omal Polski, buduje się pierwszy polski statek, wyprodukowany wyłącznie polskimi rękami i wyłącznie z polskich materiałów. Z zadowoleniem stwierdzamy, że rzeczywiście Świdnikowi pod Lublinem przypadł zaszczyt, że jest siedzibą pierwszej stoczni polskiej, że z jego lasów w najbliższych już dniach odtransportowany będzie na morze pierwszy, w całem tego słowa znaczeniu, polski statek. /…/ Nie jest to rzecz prosta żaden pancernik, lub chociażby trawler marynarki wojennej. Nie zbudowano też w Świdniku żadnego okrętu marynarki handlowej. Zrobiono jednak pierwszy wyłom w dotychczasowej zasadzie, że Polska jest skazana w budowie morskiego sprzętu na pomoc zagraniczną.”

Za ten, jak widać, historyczny wyczyn odpowiedzialnych było czterech studentów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie: Mikołaj Aułuchow, Adam Majewski, Ludgier Zarychta i Mieczysław Rosyk, który był konstruktorem jachtu oraz Józef Groch – młody inżynier, absolwent Politechniki Lwowskiej, kierujący pracami technicznymi. Byli oni członkami Akademickiego Związku Morskiego i Ligi Morskiej i Kolonialnej. Nad jachtem pracowali wszyscy, korzystając przy tym z wykwalifikowanej pomocy rzemieślników: cieśli ze Świdnika Stanisława Karkosińskiego i lubelskiego kowala Gorzkowskiego. Metalowe elementy kowal wykonywał na miejscu, korzystając z polowej kuźni użyczonej przez Lubelski Syndykat Rolniczy. Żagle uszyli szkutnicy własnoręcznie, korzystając z płótna z Zakładów Żyrardowskich.

Zbudowany przez nich dwumasztowy jacht, miał 14-metrowy grotmaszt oraz tylny 9-metrowy. „Książę Mestwin” miał 12 m długości, prawie 3 m szerokości, zanurzenie 1,7 m i wyporność 6 ton, ożaglowanie 55 m kwadratowych. Wyposażony został w wygodną kajutę z czterema kojami wybitymi materacami. Koszt budowy wyniósł ok. 5 tys. zł. Według przekazów rodzinnych, na ostatnim etapie, gdy pojawiły się problemy finansowe, ciężar sfinalizowania przedsięwzięcia wziął na siebie konstruktor, Mieczysław Rosyk. Lubelska prasa informowała, 11 sierpnia 1934 roku, że budowa jachtu została zakończona.

„Książę Mestwin” miał pływać pod banderą Ligi Morskiej i Kolonialnej okręgu lubelskiego, jako jej pierwszy jacht. Dzięki wsparciu ligi, lubelski magistrat ułożył kolejkę wąskotorową z posesji Majewskich do stacji kolejowej w Świdniku. Lubelskie warsztaty kolejowe udostępniły dźwigi do załadunku na platformę kolejową, a kolej nieodpłatnie przetransportowała jacht. Najpierw do Lublina, gdzie podczas wielogodzinnego postoju na stacji kolejowej mogli go oglądać mieszkańcy. Tam tę niezwykłą przesyłkę poddano ważeniu. Wraz z podtrzymującym go rusztowaniem było to aż 7 ton. Przeprowadzono też różne badania, między innymi wykonując próby przejazdu pod bramami symulującymi przekroje tuneli, wysokość mostów i przejazdów na zaplanowanej trasie. Wszystkie te czynności sprawdzające opóźniły wyjazd. Dlatego dopiero następnego dnia, w niedzielę wieczorem, wyruszyła do Gdyni wielka platforma wagonowa – z jachtem zamocowanym przy pomocy specjalnego rusztowania i systemu łańcuchów oraz lin. W podróż, w kajucie jachtu, wyruszył również jeden z konstruktorów, inżynier Groch, by nadzorować na miejscu wyładunek i montaż masztów. Transport miał przybyć na miejsce następnego dnia, gdzie – po założeniu ożaglowania – miał się odbyć chrzest i spuszczenie jachtu na wodę.

Wagon ze statkiem ustawiony został przy Wybrzeżu Śląskim w Gdyni. Przy wyładunku, niestety nie wytrzymały uchwyty i jacht spadł z wysokości 3 m na wagon transportowy. Na szczęście nie został poważnie uszkodzony, popękały jedynie szyby w oknach kajuty. Po ponownym, szczęśliwym już, opuszczeniu na wodę, jacht przeholowano do przystani klubowej. Tam potwierdzono, że konstrukcja jest mocna, a linia wodna odpowiada przewidywanej na podstawie teoretycznych wyliczeń. Swoje uznanie wyraził niewątpliwy autorytet, Jan Witkowski, który podobnej wielkości jachtem przepłynął w latach 30. Atlantyk. Podczas transportu świdnicki jacht został jednak wybrudzony do tego stopnia, że zachodziła konieczność jego ponownego malowania i lakierowania. W tym celu odholowano go do stoczni. Tam miał przezimować, ponieważ zbliżała się już jesień, burzliwa zazwyczaj na Bałtyku, niekorzystna dla żeglugi pora roku. „Książę Mestwin” swoją karierę żeglarską miał rozpocząć w nowym sezonie następnego roku 1935. Lubelska prasa żywiła nadzieję, że: „W przyszłym roku „Mestwin” zrobi żeglarską karjerę i szeroko rozniesie sławę ziemi Lubelskiej w swojej macierzystej suchej stoczni w Świdniku.”

Niestety, dalsze losy jachtu są nieznane. Podobno był widziany nawet gdzieś u wybrzeża Afryki, tam, gdzie filmowa Casablanca…

Adam Majewski miał dodatkowo wyjątkowy talent literacki. Jest autorem kilku książek, w tym najpopularniejszej, która doczekała się kilku wydań, autobiografii „Wojna ludzie medycyna”, w której opisał swoje wojenne przeżycia. Były one niekiedy dramatyczne, bo Majewski był lekarzem polskiego wojska, uczestnikiem bitwy pod Monte Cassino.

Po wojnie, w rękach rodziny Majewskich pozostała blisko jednohektarowa posesja, oaza pięknego drzewostanu z willą „Sosenką”. Ta pionierska placówka, na przełomie 1960/61 roku, została rozparcelowana na działki budowlane. Skutkowało to wycinką drzew pod place budów. Las adampolski zaczął się kurczyć.

Do niedawna, w ewidencji zabytków kultury materialnej Świdnika figurowało 12 obiektów: dworzec kolejowy i domek zawiadowcy, wille „Bajka”, „Bożenna”, „Grażyna” i „Jutrzenka” oraz drewniane domy przy ulicach Piłsudskiego, Partyzantów, Spacerowej, dom Pastuszewskich przy ul. Zielonej, a także dwa domy drewniane położone przy ulicy Leśnej, wśród których wyróżnia się dwór z Tarnawy. Budynki te świadczą o przeszłości miejsca, przypominając o jego wyjątkowym niegdyś charakterze i historii starszej niż miasto, które tworzyło się z osiedli mieszkaniowych powstałych wokół zakładu WSK, a prawa miejskie uzyskało dopiero w 1954 roku.

Piotr Jankowski, Konrad Strzelecki, fot. Świdnik na kartach historii

Last modified: 28 kwietnia 2023

Zmień język »
Skip to content