Wiek to tylko liczba, co zawsze powtarza i co udowodniła w Świdniku Wirginia Szmyt, znana jako DJ Wika. 85-latka spotkała się z widzami kina „Lot”, którzy najpierw obejrzeli film poświęcony legendarnej didżejce, gwieździe warszawskich, i nie tylko, klubów.
Musical dokumentalny „Vika!” , w reżyserii Agnieszki Zwiefki, to słodko-gorzki portret kobiety, która celebruje życie do samego końca. Bohaterka otacza się młodymi ludźmi, powtarzając, że wiek jest jedynie stanem umysłu. Kiedy jednak zdrowie zaczyna szwankować, DJ Wika musi zmierzyć się z przemijaniem. Chce odnaleźć cel w dawaniu radości innym seniorom – równie samotnym, jak ona. Z filmu dowiadujemy się również o nie najłatwiejszych latach jej dzieciństwa spędzonych w Wilnie i przypadających na czas II wojny światowej oraz jakie ma relacje z najbliższą rodziną, synami, wnukami i prawnukami.
– Film powstawał 4 lata. Ciężko było podzielić się prywatnością, ale zależało mi, aby pokazać siebie taką, jaka jestem naprawdę, jaki jest mój stosunek do życia, rodziny, starości, przemijania. Postawiłam na niezależność, wolność, samodzielność i uważam, że te rzeczy powinny być ważne w każdym wieku, ale szczególnie kiedy jesteśmy starsi. Należę do osób, które z każdej sytuacji potrafią wyjść obronną ręką, ponieważ bardzo cenię życie. Uważam, że jest ono najpiękniejszym darem. Nie możemy go ani kupić, ani przedłużyć, więc przeżyjmy je tak, aby było dla nas radością. Moje dzieciństwo było bardzo smutne, pełne łez, bo musiałam się ukrywać, dlatego uważam, że dostałam za nie rekompensatę w okresie późniejszym – zdradziła DJ Wika świdnickiej publiczności.
Wyjątkowa seniorka łamie wszelkie stereotypy dotyczące babć i tego, jak powinien wyglądać czas emerytury.
– Jesteśmy jeszcze niewolnikami pewnych schematów – mówiła Wirginia Szmyt. – Nie robimy czegoś, na przykład nie pójdziemy do kina, na dyskotekę, nie zakochamy się, nie rozstaniemy, bo nie wypada, bo jesteśmy za starzy, bo jesteśmy samotni, bo jestem wdową lub wdowcem, bo co powiedzą sąsiad czy sąsiadka. Moje życie jest przesłaniem, że mnie wypada wszystko oprócz bycia niegrzeczną, nienawistną i chamską. Mogę robić to, co chcę i na czym mi zależy. Ważne jest, że nie krzywdzę ludzi i zwierząt, że szanuję Kościół, wiarę, osoby wierzące i te o innych poglądach oraz przekonaniach, nie kieruję się uprzedzeniami. Powinniśmy być radośni i optymistyczni. Nie możemy żyć strachem i cierpieniem. Nie możemy też wtrącać się w życie innych i nie pozwólmy, by inni dyktowali nam, co my mamy robić. Wtedy jest o wiele łatwiej. Nie wierzę w piekło i niebo, ja chcę mieć niebo na ziemi. A jak będę w kotle, będę grała na bębnie. Miałam 60 lat, kiedy po 30 latach pracy z młodzieżą trudną, po wyrokach, upośledzoną, przeszłam na emeryturę. Byłam na niej może rok, nawet do sanatorium nie zdążyłam pojechać. Potem zaczęłam pracę z seniorami, która trwa już ponad ćwierć wieku. Te pierwsze lata były ciężkie, bo starość wtedy była wstydliwa. Unikano jej w życiu publicznym, nie pokazywano w telewizji. Pierwszy klub seniora dostałam w suterynie. Pomyślałam wtedy – tyle lat ludzie pracują, starają się, a na stare lata muszą siedzieć w piwnicy, gdzieś obok pomieszczenia, w którym składowane są ziemniaki. Na szczęście powoli to wszystko się zmieniało. Zmienia się też świadomość samych seniorów. Są kluby, dyskoteki, parady, kolorowe stroje. Seniorzy nie żyją tylko życiem dzieci i wnuków, mają swoje pasje. I to jest bardzo dobre. Kiedy dzieci i wnuki dorosną, stary człowiek najczęściej zostaje sam. Jeśli jest od nich uzależniony, bardzo cierpi. A jeśli ma swoje życie, poradzi sobie z ich samodzielnością.
Najstarsza didżejka w Polsce, a może nawet na świecie, mówiła również o potrzebie zaakceptowania swojego wieku i związanych z nim dolegliwości: – Wiele osób wstydzi się swojego peselu, okularów, laski, kuli, różnych przypadłości. Nie patrzy w lustro, bo nie może znieść starości i swojego wyglądu. Są smutni ludzie, którzy myślą tylko o tym jak wyglądali kiedyś, jacy byli młodzi. Nie potrafią zaakceptować upływu czasu. A my przecież jesteśmy starsi i nic tego nie zmieni. Piękno jest nie tylko na zewnątrz. Człowiek starszy też może być piękny pogodą ducha, charakterem, optymistycznym podejściem do życia. Musimy być wzorem dla młodzieży. Zawsze powtarzam młodym, jak wam się nie uda coś teraz, to uda wam się jak będziecie seniorami. Moja mama zmarła w wieku 89. Ja myślę, że dożyję do 100. Mam dwa koty, które muszę przecież wychować i zabezpieczyć. Podchodzę do tego w sposób humorystyczny. Dzięki temu jestem zdrowsza. A wracając jeszcze do kotów. Jeśli nie mamy czułości od ludzi, miejmy koty. Jak wyściskam swoje, to mam bliskości ful.
Wirginia Szmyt zdradziła receptę na dobre życie: – Największym marzeniem seniorów jest bycie jak najdłużej sprawnym, ale trzeba o to dbać. Potrzebny jest ruch, taniec, kontakty towarzyskie, pozytywne myślenie. Trzeba postawić na siebie i kochać siebie, ze swoimi wadami i zaletami. Nie wstydzić się starości i ułomności, bo to normalna kolej rzeczy. Jeśli chcemy na kogoś liczyć, to najlepiej na siebie. Od siebie też najwięcej wymagajmy. Miejmy dobre relacje z rodziną. Pozbądźmy się ograniczeń, które są tylko w naszych głowach. No i bądźmy wdzięczni, że tak długo na tym świecie jesteśmy. „Kochaj życie nawet w deszczu, gdy samotny wokół tkwisz. Popatrz jak się wszystko zmienia, choćby dlatego warto żyć. Warto kochać, warto marzyć, warto śnić, osiemdziesiąt mieć lat i do tego VAT, i kochać, kochać życie”.
Bohaterka spotkania opowiedziała również o muzyce, którą prezentuje nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami, bo za konsolą szalała na przykład w Moskwie, Paryżu, Londynie: – Gram to, co lubi parkiet. Warszawa, Lublin, Konin to bardzo roztańczone miasta, seniorzy pięknie się tam bawią, wiem, co lubią. Na Podlasiu muszę koniecznie zagrać Martyniuka, bo tam kochają disco polo. Ale dlaczegóż by nie? Nie mam takiego podejścia, że jakaś muzyka jest brzydka. Jeśli ludzie ją kochają, to ja gram. Jestem dla nich i nie wychodzę z założenia, że muszę ich czegoś nauczyć. Na dyskotekach królują lata 80., 90., jest rock and roll, jive, twist, mambo. Wieczorki w kawiarni mają klimat raczej jazzowy. A zawsze gram bardzo energetycznie. W maju jadę na festiwal seniorów do Nicei, w czerwcu na paradę równości do Helsinek. Gram dla wszystkich, bardzo często charytatywnie. Ta praca sprawia mi ogromną radość. No i jestem niezależna finansowo, rodzina nie musi mnie utrzymywać.
Po opowieści Dj Wiki nie zabrakło podziękowań i gorących oklasków od publiczności, a nawet łez wzruszenia oraz uścisków. Głos zabrała również Monika Wójcik, p.o. dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury: – Serdecznie dziękujemy za lekcję tolerancji, akceptacji i szacunku, którą nam Pani dzisiaj przedstawiła, a także miłości do siebie i całego świata. Mam nadzieję, że jest to nauka, którą każdy z nas wyniesie z tego spotkania.
Przed seansem świdniczanie mogli porozmawiać z przedstawicielami Stowarzyszenia mali bracia Ubogich. Więcej na temat jego działalności napiszemy w papierowym wydaniu Głosu Świdnika, które ukaże się 23 lutego.
Last modified: 16 lutego 2024